Pies od dawna przedstawiany jest w sztuce, literaturze czy popularnych poglądach jako „najlepszy przyjaciel człowieka”. Tysiące razy gatunek bywał tematem przedstawień artystów mniejszego i większego talentu czy sławy, od niezdarnych dziecięcych rysunków, przez olejne sceny polowań czy osiemnastowieczne ryciny anatomiczne, po słynną scenę rozpoznania Odysa przez psa Argosa. Zapewne wielu czytelników zgodzi się z powyższym twierdzeniem – być może wspominając swoje zwierzęta z czasów dzieciństwa, a może podczas lektury tych słów głaszcząc swojego psa…


–
–

Czy jednak psy mogą stanowić dla nas zagrożenie? Oczywiście. I to nie tylko duże, agresywne, szkolone do walki i obrony czy reagujące agresją. Nawet najmniejszy, najmilszy, najbardziej oswojony i najlepiej ułożony domowy piesek może stanowić dla człowieka dosłowne zagrożenie. Chodzi o zagrożenie mikrobiologiczne, a konkretniej – wirus wścieklizny.
Te słowa nie mają nikogo przestraszyć ani wzbudzić niechęci do czworonogów. Wprost przeciwnie – chodzi przede wszystkim o uświadomienie, że takie ryzyko rzeczywiście istnieje i w związku z tym żaden właściciel psa nie powinien lekceważyć prawnych obowiązków takich jak coroczne szczepienie psów przeciwko wściekliźnie.

Wścieklizna to naprawdę niebezpieczna choroba, śmiertelna dla człowieka. Co roku na świecie umiera na nią ponad 50 tys. osób, a w Polsce ostatnia śmiertelna ofiara odnotowana została na początku obecnego stulecia, dwadzieściakilka lat temu. Oczywiście psy nie są jedynymi podatnymi zwierzętami – choroba atakuje też koty, wilki, lisy, nietoperze, borsuki czy szczury. Jednak to właśnie z nimi mamy największy, codzienny kontakt. Przypadki pokąsań przez wściekłe zwierzęta zdarzają się w naszym kraju regularnie i mają miejsce pomimo szeroko zakrojonych akcji szczepień profilaktycznych dla różnych gatunków zwierząt udomowionych i dzikich (np. lisów).

(Na rycinie ukazana jest zarówno wścieklizna „cicha” czyli obawiająca się przede wszystkim paraliżem i śpiączką, jak i „drapieżna”(rabies furiosa) – postać choroby charakteryzująca się agresją, nadpobudliwością i wodowstrętem, który to objaw, pars pro toto, stanowi jedną z nazw całej jednostki chorobowej)
Choć choroba znana jest i rozpoznawana od najdawniejszych czasów, to wyjaśnienia jej przyczyn i mechanizmu działania, które odnaleźć można chociażby w XIX-wiecznych publikacjach lekarsko-weterynaryjnych były całkowicie chybione – mimo poprawnych obserwacji i kojarzenia faktów przez naukowców.
Niemniej jednak wścieklizna nie była (i nie jest) czysto akademickim problemem, którym wystarczy by zajmowali się tylko specjaliści w zaciszach swoich gabinetów i sterylnych laboratoriów. Choroba ta jest w gruncie rzeczy problemem całego społeczeństwa, gdyż jest ono na nią narażone – a skala tego zagrożenia przed dwustu laty była zdecydowanie wyższa niż obecnie. Nic więc dziwnego, że powstawały publikacje popularnonaukowe, nastawione na praktyczne aspekty wykorzystania ówczesnej wiedzy i promujące umiejętności radzenia sobie z zakażonymi psami, a także przypadkami pokąsania ludzi i zwierząt gospodarskich.
Przykładem takiego poradnika jest krótki, 46-stronnicowy poradnik z 1833 r. pt. Poznaki i przyczyny wścieklizny psów oraz środki przez które okropnym skutkom ukąszenia przez psa wściekłego zapobiedz można i niektóre prawidła utrzymywania psów dotyczące (https://polona.pl/item-view/043f7710-b1b8-4392-92af-4beeb766d7db?page=8), której autorem był Jan Nepomucen Kurowski (1783 – 1866), agronom i popularyzator nowych technik rolniczych.

Wśród uznawanych na początku XIX w. przyczyn tej choroby, autor wymieniał: zbyt niskie lub zbyt wysokie temperatury, niezaspokojenie popędów seksualnych, nadmierny wysiłek czy brak dostępu do czystej wody pitnej. Jak wielu przypadkach, były to poglądy całkowicie błędne. Odnotować wypada, że nie były to jednak własne poglądy Kurowskiego, lecz opinie jego poprzedników, które obalał w swej książeczce. Prawdziwa przyczyna pozostawała jednak nieznana aż do lat 30. XX wieku, choć z empirycznych obserwacji już wcześniej wiedziano, że choroba przenosi się poprzez psią ślinę. Dziś wiemy już, że wściekliznę wywołuje Lyssavirus, który ma powinowactwo do układu nerwowego, a zwłaszcza mózgu. Nadal jednak nie posiadamy skutecznego leku przeciwko tej groźnej antropozoonozie.
Obecnie nie są prawnie dozwolone jakiekolwiek sposoby leczenia chorych ani podejrzanych zwierząt. Podejrzane o zakażenie psy poddaje się izolacji i obserwacji przez lekarza weterynarii zgodnie z obowiązującymi przepisami (Dz.U. z 2005 r., nr 13, poz. 103). Wykonuje się także pośmiertne badania ich mózgu.
Podobnie, nie opracowano leku na wściekliznę do stosowania u ludzi. Istnieje jednak nadzieja dla ludzi pokąsanych przez psa lub inne zwierzę podejrzane o zakażenie – stosuje się wówczas tzw. uodpornienie bierno-czynne. Procedura polega podaniu surowicy oraz kilkukrotnym szczepieniu interwencyjnym (istnieją także szczepienia profilaktyczne). Ważne jest by iniekcje były wykonane powyżej miejsca ugryzienia miały miejsce jak najszybciej. Konieczność szybkiego działania lekarskiego podkreślał już Kurowski.
Dawniej jednak próbowano leczyć chore zwierzęta i ludzi. Choć wysiłki te były często bezskuteczne i z punktu widzenia współczesnej nauki w większości nieuzasadnione i mało efektywne, to są one warte odnotowania.
Ciężko wyobrazić sobie jak musiał cierpieć i jak przerażony musiał być pacjent, którego rany po pokąsaniu poddawano działaniu zapalonego prochu strzelniczego, wapna niegaszonego, kwasu siarkowego, antymonu, ługu czy rozpalonego do białości żelaza. Nieco bardziej znośna wydaje się być dieta oparta na wodzie z octem, mleku, kleikach owsianych, warzywnych zupach, owocach i słodyczach – z abstynencją od mięsa, kawy i alkoholu. Niemniej jednak efekty jej zachowania były równie mizerne jak i niezachowania.
Analogiczne metody wypalania ran jak u ludzi pogryzionych przez psy stosowano też u pokąsanych zwierząt, np. krów. Także i te dawniejsze próby leczenia proto-weterynaryjnego były nieskuteczne i nie są dziś praktykowane (co więcej, są zakazane przez prawo).
Poza tym, istotnym elementem publikacji Kurowskiego jest też wielokrotnie podkreślana konieczność niesienia pomocy osobom pogryzionym, zakażonym, jak i wykazującym objawy. Autor wskazuje na imperatyw nie tylko niesienia pomocy, ale również humanitarnego i pełnego empatycznego podejścia do pacjenta. Duże wrażenie robi zwłaszcza dokładny opis zasad postępowania przy człowieku wykazującym już objawy wodowstrętu i agresji (plucia, gryzienia), co równało się – i równa się – wyrokowi śmierci dla tej osoby. Opisano także zasady epidemiczne dotyczące postępowania ze zwłokami i pogrzebu oraz dezynfekcji.

Mimo naukowej nieświadomości etiopatogenezy wścieklizny, w XIX-wiecznych podręcznikach zalecano też inne sposoby reagowania. Było to przede wszystkim szybki kontakt z lekarzem i dokładne oczyszczenie rany, ale – co istotne – nie jej wysysanie.
Poza tym, zalecano niezwłoczne zabicie podejrzanego zwierzęcia (co dziś jest prawnie zakazane, znamy bowiem przyczyny choroby i chcemy potwierdzić zakażenie przyżyciowo i pośmiertnie). Poza tym, zalecano też inne, bardzo istotne i uzasadnione działania, takie jak dokładne mycie i dezynfekcja rąk i wszelkich przedmiotów, które mogły mieć kontakt z psem lub jego śliną. Większość z przedstawionych w XIX-wiecznych publikacjach metod mycia i dezynfekcji ludzi, miejsc, odpadów, zwłok i przedmiotów, była celowa i naukowo uzasadniona, a ich wykonanie przy dostępnych ówcześnie środkach całkowicie poprawne.

Poradnik Kurowskiego zawiera wiele różnych sposobów prób radzenia sobie z ugryzieniami psów podejrzanych o wściekliznę. Zaletą publikacji jest klarowny układ treści oraz zawarcie w niej wielu wariantywnych algorytmów działania w warunkach mniej lub bardziej „polowych”, jak i licznych pożytecznych wskazówek. Niemniej jednak, pamiętajcie, że gdyby dziś zdarzyło się Wam zostać ugryzionym przez psa, to nie próbujcie wcielać w życie XIX-wiecznych metod terapii. Zaufajcie współczesnej wiedzy medycznej.
Dokładne oczyszczenie rany i szczepienia przeciwko wściekliźnie wykonanie jak najszybciej po ugryzieniu przez psa – choć bolesne, to nie spowodują u Was autyzmu ani nie będą zawierały mikroczipa. Mogą za to uratować Wam życie.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
