Polona/Labs

Poligraficzne pożytki digitalizacji


    Zapytałeś mnie, jaka korzyść z Ewangelii czytanej po grecku.
    Odpowiem, że przystoi, abyśmy prowadzili
    Palcem wzdłuż liter trwalszych niż kute w kamieniu,
    Jak też abyśmy, z wolna wymawiając głoski,
    Poznawali prawdziwe dostojeństwo mowy.

    Miłoszowa lekcja kultury czytania prowadzi nas ku subtelnym i nieoczywistym jakościom, wiążącym wartość tekstu (Tekstu) z jego materialną postacią utrwalenia: rzeczy najbardziej ulotnej z jej dźwiękową realizacją, która czasem okazuje się trwalsza od lapidariów, zamykających w sobie nasze naiwne próby unieśmiertelnienia i zachowania słowa (Słowa).

    Ten imperatyw zapisania i zachowania słów wielkich, ważnych, godnych przekazania realizowany był przez wieki za pomocą mowy, pamięci, pisma, druku, zapisu graficznego i cyfrowego. O dobrodziejstwie zbiorów dostępnych dzięki internetowi wie już każdy, to oczywistość. W każdym miejscu i o każdej porze, jeśli tylko są ekran, klawiatura i sieć, zasoby kultury i informacji z całego świata mamy w bezpośrednim zasięgu. Bez zdobywania pozwoleń, białych rękawiczek, maseczek i fartuchów buszujemy po archiwalnych skarbach, oglądamy dzieła, które do tej pory mogły być podziwiane przez garstkę wybrańców, unikamy dalekich podróży, oszczędzamy ogrom czasu. Zyskaliśmy z pewnością bardzo dużo. Ale czy wszystko? Czy czegoś nie straciliśmy? Co teraz? Czy można w inny jeszcze sposób korzystać z cyfrowych zbiorów?

    Wydaje mi się, że wobec powszechnego dostępu do podobizn cymeliów istotnemu ograniczeniu uległ sens wydawania zwykłych reprintów, w najprostszy sposób kopiujących i powielających zawartość rzadkiej książki. Podobnie jak ktoś, kto ma dostęp do darmowego tekstu bez licencji nie jest skłonny płacić za tekst, choćby lepiej opracowany, nie wydaje się by zwykłe kopie, naśladujące dostępne w cyfrowych zbiorach książki, miały zyskać wielu odbiorców. Czas takich reprintów chyba już się skończył. Owszem, kto kupił kiedyś reprint Słownika wileńskiego z pewnością z niego korzysta. Ale mając dostęp do takiego słownika w internecie, mało kto poświęci kilkanaście centymetrów na półce i kilkaset złotych, by postawić tam jego wydrukowaną wersję. 

    Inaczej rzecz się ma z wyszukanymi publikacjami, które za sprawą szlachetnego papieru, typograficznego druku, ręcznego szycia i artystycznej oprawy, niskiego i numerowanego nakładu mogą zainteresować i zachwycić kolekcjonerów. Widać więc, że wydawca musi coś dołożyć od siebie do powielanego wzorca, udatnie go przekształcić i nadać nową formę, jeśli chce, by odświeżone oblicze dawnego tekstu zachęcało do wzięcia go w posiadanie czy do ręki.

    W Roku Cypriana Norwida (2021) i bieżącym przyszło mi zmierzyć się, jako wydawcy, z kilkoma projektami, w których zbiory cyfrowe Biblioteki Narodowej i innych bibliotek nie stanowiły ilustracyjnego dodatku do tekstów pisarza, ale starałem się zbudować z tych cyfrowych podobizn nową jakość na papierze.

    Pierwszym dziełem był album Wierny-portret, który zaprojektowałem i wydałem we współpracy z dr Edytą Chlebowską, autorką wielotomowego Katalogu prac plastycznych Cypriana Norwida, przy zaangażowaniu Fundacji Museion Norwid. To pierwsza w historii publikacja, która przekrojowo pokazuje Norwida jako plastyka: twórcę akwareli, olejnych obrazków, szkiców, akwafort, rysunków tuszem, gwaszy, medali. Jakkolwiek fakt, że Norwid rysował jest na ogół znany, to jednak dopiero ten album, zawierający 200 reprodukcji jego prac (mniej więcej 10 procent wszystkich), uzmysłowił i pokazał wielu osobom drugie oblicze poety, który przecież wyjechał do Włoch kształcić się w kierunku plastycznym.

    Moją świadomą decyzją przy projektowaniu tego albumu było, by nadać jego pracom okazałość, co najprościej uzyskać przez pokazanie ich w powiększeniu, w całostronicowych podobiznach, z wyeksponowaniem detali rysunku. Miały one tworzyć ciepły wizerunek artysty, przybliżać go nam – dlatego zdecydowałem się umieścić prace na kilku wariantach kolorystycznych delikatnego tła, które uzyskałem, skanując arkusze szlachetnych kartonów. To tło stanowiło dodatkowy czynnik spajający graficznie książkę. O ile standardowe pokazywanie np. malarstwa (zazwyczaj operującego zdecydowanym kolorem) na białym tle jest najwłaściwszą praktyką, o tyle w przypadku tak zróżnicowanych w technikach prac, ich bladości, pożółkłego papieru czy mglistości rysunku, musiałem znaleźć inne rozwiązanie. Pokazanie Norwidowych prac w skali 1:1, w standardzie nowoczesnego katalogu wystawowego, na białym tle, z małymi ilustracjami, nie byłoby tu dobrym rozwiązaniem. Już po wydrukowaniu albumu natrafiłem na fragment listu Norwida do Joanny Kuczyńskiej z 1868 roku, który upewnił mnie, że decyzja umieszczenia ilustracji na tle z fakturą papieru była najwłaściwsza i zgodna z gustem Norwida:

    „Proszę, aby Pani raczyła szkic mój Modlitwę wieczorną, którą tu posyłam, kazać utwierdzić na szarym bristolu, jak starych artystów rysunki, i mieć ją na swoim biurku do pisania, a to z powodu, że jest tchnieniem zrobiona, i dziś równego szkicu spodziewać się może – wyższego, wątpię”.

    Ujawnię jeszcze dwa osobiste motywy związane z pracą nad tym albumem. Zadecydowałem, by tom wydrukować w kieleckiej drukarni im. Adama Półtawskiego. To mój cichy hołd dla grafika, który projektował dla Miriama winietę „Chimery” i dbał o szlachetny wygląd wydawanych przez Przesmyckiego norwidianów, pragnienie odwołania się do ważnej edytorskiej i artystycznej tradycji. Drugi wątek dotyczy motywu wykorzystanego na okładce Wiernego-portretu, podobizny Pytii. Wykorzystałem tu swoistą okazałość tej akwareli, jest staranność wykończenia, przyjazne stonowanie kolorystyczne. Ale ten wybór to także mój ukryty podpis – przed laty natrafiłem w internecie na aukcję w Paryżu, gdzie Pytia była wystawiona na sprzedaż, i dzięki mojemu znalezisku, po wielu staraniach, znalazła się w Polsce, by stanowić jedną z pereł powstającego Muzeum Norwida.

    Innego typu problemy pojawiły się przy kolejnej norwidowskiej publikacji – albumu z podobizną autografu Vade-mecum. Jak wiemy, całość tego rękopisu, przechowywanego w Bibliotece Narodowej, można obejrzeć w Polonie. Jaki zatem widzieliśmy sens w przenoszeniu tych wizerunków na papier (używam tu liczby mnogiej, bo decyzja była konsultowana z edytorami i miłośnikami Norwida)?

    Motywacji było kilka: po pierwsze, sama okazja jubileuszu, dzięki której chcieliśmy choć w części i symbolicznie wydać Norwidowi drugi tom Poezji, który miał ukazać się u Brockhausa, a do czego nie doszło. Po drugie, chcieliśmy po niemal 75 latach nawiązać do dokonania Wacława Borowego, który w roku 1947, w trudnych powojennych warunkach, wydał w czarno-białej postaci autograf słynnego, cudem ocalałego z wojennej pożogi cyklu. Oczywiście, ówczesne warunki nałożyły techniczne ograniczenia: monochromatyczny druk zatarł kolory, tony i półtony pisma Norwida oraz narzędzi pisarskich poety; ślady przebijającego przez papier atramentu z zapisów na odwrocie kartek stały się częścią tekstu głównego itd. Po trzecie, chcieliśmy opatrzyć wydanie wstępem, napisanym przez edytora cyklu, prof. Józefa Franciszka Ferta, w którym nakreślił on zarówno dzieje autografu, jak i historię cyklu i edytorskich problemów związanych z potencjalną rekonstrukcją brakujących utworów i dyskusją nad możliwym sposobem edycji. Po czwarte wreszcie, uznaliśmy, że przeniesiony na papier autograf ma jednak inną rangę materialną, inaczej odbierają go nasze oczy, z pewnością będzie przydatny nie tylko edytorom, ale doskonale sprawdzi się w praktyce dydaktycznej jako pomoc, którą po prostu można pokazać w czasie zajęć studentom czy osobom zainteresowanym Norwidem. Podkreślał to Józef F. Fert w swoim wstępie:

    „Rękopis Vade-mecum ma w sobie coś z dzieła sztuki, na którym autor dokonywał kolejnych przemalowań i zmian kompozycyjnych, przy czym niektóre elementy owego dzieła zostały uszkodzone lub zapodziane. Liczne korekty i zmiany wprowadzane przez poetę w różnej skali i w różnych okolicznościach zaskakują swą różnorodnością. Obcowanie z utrwalonym obrazem charakterystycznego Norwidowego pisma daje możliwość wręcz intymnego, by nie rzec wzruszającego śledzenia znaków emocji i semantycznych akcentów, ginących w druku, pozwala nam niemal uczestniczyć w meandrach procesu twórczego. Te uwarunkowania domagają się odwzorowania o najwyższej jakości technicznej, takiego, które pozwoliłoby z podobizny autografu uczynić cenne narzędzie studiów tekstologicznych, a równocześnie obiekt sztuki poligraficznej i edytorskiej”.

    Projektowanie albumu nie przeszło bez trudności: jakkolwiek dysponowałem wysokiej jakości fotografiami udostępnionymi przez BN, jednak sfotografowany był na nich, w postaci rozkładówek, oprawiony i zszyty kodeks cyklu. Zdjęcia autografu, zrobione na czarnym tle, pokazywały niesymetryczny wizerunek: prawe strony kodeksu były wyższe o kilka milimetrów od lewych; na stronach nieparzystych było widać za górnym brzegiem krawędzie kolejnych kartek, na stronach parzystych jedynie górną krawędź okładki, tuż przy brzegu fotografii. Próby cyfrowego wypreparowania rozkładówek z czarnego tła nie przyniosły satysfakcjonującego efektu. Niemożliwe było także wydzielenie krawędzi kartek, na których pisał Norwid, od ich części rekonstruowanych i podklejanych w momencie oprawiania. Po konsultacjach i próbach zdecydowałem się umieścić zdjęcia autografu na ciemnym, bliskim czerni tle. Nie było to rozwiązanie optymalne, ale jedyne możliwe. Cyfrowo oddzieliłem także strony lewe od prawych, co umożliwiło eliminację wielu pustych stron kodeksu.

    Trzeci projekt charakteryzowała duża swoboda w traktowaniu rysunków Norwida pozyskanych ze zbiorów cyfrowych. Miało to związek z charakterem szczególnej publikacji pt. „Pamiętnik artysty”, będącej w istocie notesem japońskim, a więc z odkrytym szyciem składek w grzbiecie, co umożliwia pełne rozłożenie brulionu na płask, bez obawy o uszkodzenie klejenia.

    Wewnątrz, przy marginesach stron, umieściłem drobne cytaty z tekstów Norwida i fragmenty jego prac plastycznych. Inna funkcja wykorzystanych tu materiałów graficznych pozwoliła na mocne ingerencje w oryginały, gdyż wszystkie rysunki zostały pozbawione tła, a półtony skontrastowane i doprowadzone do czarnej kreski. Wiele arkuszy papieru Norwid zarysowywał dziesiątkami drobnych rysunków: fragmentami sylwetek, profilami, szkicami. Po dokładnej analizie (w powiększeniu) udało mi się wyodrębnić dużo interesujących grafik, niektóre bardzo nowoczesne w technice, których widok budzi zdziwienie nawet u norwidologów: Jak to, to jego rysunek?

    Zarówno dobór mniej znanych cytatów, jak i opisana metodologia selekcji grafiki sprawiają, że „Pamiętnik artysty” buduje zupełnie nieoczywisty portret jednego z najwybitniejszych polskich artystów. Możemy w nim zapisywać swoje myśli niezależnie od tego, czy mamy dostęp do internetu – także przy latarce czy świeczce, gdyby wyłączono prąd.

    ◊◊◊

    Artykuł powstał w ramach realizacji przez Bibliotekę Narodową zadania sfinansowanie działalności Centrum Kompetencji w zakresie digitalizacji materiałów bibliotecznych w 2022 roku. 

    ◊◊◊

    Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

    Zobacz także